Grace for drowning
Drugi solowy album Stevena Wilsona:
Jeśli miałbym porównać – pierwszy "Insurgentes" był zdecydowanie ciekawszy, bardziej urozmaicony;
Prezentowany na zdjęciach jest w podstawowej (czyli najtańszej) wersji, wydanie „deluxe” zawiera dodatkową płytę.
Szkoda że nie można jej kupić osobno. Zresztą podobnie było w przypadku „Insurgentes”.
Gdybym nie znał „twórczości” lidera Porcupine Tree od początku jego działalności, mógłbym uznać tą płytę za pozycję ciekawą, niebanalną, wymagającą (itp. epitety ratujące na ogół słabizny :-) )
Gdybym nie znał „twórczości” lidera Porcupine Tree od początku jego działalności, mógłbym uznać tą płytę za pozycję ciekawą, niebanalną, wymagającą (itp. epitety ratujące na ogół słabizny :-) )
Jednak w porównaniu do poprzednich, szczególnie dawnych nagrań, nie jest to nawet krok w bok..
Czym się to objawia?
Muzyka trwa jakieś osiemdziesiąt minut, które upływają – nawet nie wiadomo kiedy, nie pozostawiając niczego po sobie;
zupełnie odwrotnie względem tego co nagrywał np. piętnaście lat temu.
No to jednak źle szukałem, bo jednak jest!!
OdpowiedzUsuńOj tam, oj tam! Fajna płyta. Może przegadana, ale na pewno jest to coś innego, niż PT, niż Blackfield i niż No-Man. Widać fascynację zabawą płytami King Crimson podczas ich remasterowania.
Właściwie to ja nie pisuję recenzji, bo każdemu podoba się coś innego. Co najwyżej zwracam uwagę na pewne szczegóły, głównie natury technicznej.
OdpowiedzUsuńNatomiast ten album... jakoś tak to widzę: dla ludzi, którzy „wychowali” się na Kingach Crimsonach itp. (jak SW) odkrywanie na tej płycie podobieństw sprawia frajdę, w końcu to coś w rodzaju wspomnień i emocjonalnego zaangażowania w to czego słuchało się kiedyś, natomiast np. dla mnie nie ma w tym nic... pusto. Więc oceniam resztę. A ta reszta – jest, i tyle...
Nie wiem czy coś z tego uda się zrozumieć, ale tak to sobie tłumaczę :-)